Sardynia, czyli jaskinie i czerwony koral

Sardynia przywitała nas deszczem, ale nasza ekipa przywiozła słońce z Polski. Świeciło już mocno przez cały czas naszego pobytu. Wzięliśmy ze sobą także nadzieję że włoskie wakacje po prostu będą fajne. W sumie to zawsze było dobrze lub bardzo dobrze, ale jak to bywa każda wyprawa w nieznane niosła jakieś ryzyko. Co w tym morzu śródziemnym może mnie jeszcze zaskoczyć? Turcja, Hiszpania, Chorwacja, Malta – byłem w tylu miejscach myśląc, że wszystko już widziałem. Nieco straciłem zapał i dobre nastawienie na rzymskim lotnisku „Leonardo da Vinci”.

Z pasją godną tego niesamowitego przedstawiciela renesansu (Leonardo to: malarz, architekt, filozof, muzyk, pisarz, odkrywca, matematyk, mechanik, anatom, wynalazca i… geolog) pracownicy Alitalii wytropili mnie i Jacka tuż przed wejściem do samolotu odlatującego na naszą wyspę. W tłumie podróżnych bystrymi i wrednymi oczkami zauważyli że ciągniemy po dwa bagaże podręczne… Na nic zdały się tłumaczenia, że w Warszawie nikomu to nie przeszkadzało, że to drogi sprzęt fotograficzny, który w ładowni samolotu się rozleci jak domek z kart… Czołowi pracownicy Alitalii najpierw nastraszyli nas Policją po czym rozpoczęli wypisywanie faktury za nadbagaż. Ale Polak jest przecież twardy i nie odpuszcza. Szczególnie jak ma za plecami tuzin uczestników wyprawy liczących później na udane fotki, broniących cennego sprzętu jak lwy. Przepakowanie i rozłożenie naszych kilku nadmiarowych kilogramów niemal doprowadziło wzorowych, udekorowanych głupimi i zdziwionymi nieco minami pracowników Alitalii. Odpuścili. Machnęli ręką i odeszli. Kolejny raz się udało.

Dolatując do wyspy widzieliśmy naszą bazę; niesamowity widok z lotu ptaka tuż przed zachodzącym na linii horyzontu słońcem.

Na lotnisku przywitał nas jednak deszcz oraz Diego – kierowca, i jak się okazało podwodny przewodnik (jeden z wielu). Transport do bazy odbył się sprawnie. Zdziwieni jednak nieco pogodą opanowaliśmy świetne apartamenty mieszczące całą naszą ekipę. Dwa domki, z kuchniami wyposażonymi w to co niezbędne polubiliśmy od razu. Od centrum nurkowego położonego na wysokim klifie dzieliło nas kilka metrów i drzew na których regularnie przesiadywały głośnie i wkurzające cykady organizujące koncerty przez cały dzień. Robiły sobie na szczęście nocną przerwę, jednak w ich miejsce pojawiały się komary obojętne na moskitiery, kremy i inne specyfiki. Jednak ani podobne do ćmy cykady ani maleńkie, paskudne komary nie popsuły nam tego wyjazdu J Mieszkaliśmy na wsi, na pięknym odludziu. Kilka kilometrów od sklepu i cywilizacji. Kilka razy robiliśmy zaopatrzenie: wino, pomidory, mozarella i oliwki. To było nasze menu. Jeden z tych składników po schłodzeniu był akcentem kończącym cały dzień. Wino wchodziło dobrze, rozmowa się kleiła a czas leciał szybko. Capo Galera to jedno z tych centrów nurkowych, gdzie tak naprawdę nie można mieć żadnych uwag. Baza sponsorowana przez Maresa zorganizowana była perfekcyjnie, a liczna ekipa była sympatyczna i profesjonalna. Pomimo niedużej odległości od lotniska 20 min autem, Alghero – 15 min autem, czy najbliższego miasteczka gdzie robiliśmy zakupy – Fertilia – 10 minut autem czuliśmy się jak na sielskiej wsi. Jej zapach i tempo życia przelało się i na nas… Wypoczynek pełną gębą.

Geografia:

Sardynia jest drugą co do wielkości wyspą na Morzu Śródziemnym. Wybrzeża wyspy są najczęściej wysokie i skaliste, z długimi, względnie prostymi odcinkami, wieloma wybitnymi cyplami, kilkoma szerokimi, głębokimi zatokami, wieloma przesmykami i z wieloma mniejszymi wyspami nieopodal wybrzeża.

Przeważającą część wyspy zajmują góry i płaskowyże. Roślinność to głównie makia, wiecznie zielone zarośla. Sardynia ma kilka głównych rzek. Największe rzeki jest Tirao, 151 km, która wpada do Morza Sardyńskiego, Coghinas, 115 km, i Flumendosa, 127 km. Są 54 sztuczne jeziora i tamy, które dostarczają wodę i prąd. Najważniejsze to Jezioro Omodeo i Jezioro Coghinas. Jedynym naturalnym słodkowodnym jeziorem jest Lago di Baratz. Wiele dużych, płytkich, słonowodnych lagun i rozlewisk jest zlokalizowanych wzdłuż wybrzeża.

Wyspa ma typowy klimat podzwrotnikowy śródziemnomorski: zimą łagodny i deszczowy, latem gorący i suchy. W ciągu roku jest około 300 dni słonecznych, z koncentracją opadów zimą
i jesienią, i opadmi śniegu w górach. Średnia roczna temperatura wynosi od 11 °C do 17 °C. Dominującym wiatrem jest północno-zachodni Mistral, wiejący głównie zimą i wiosną. Może on wiać dosyć mocno, ale zwykle jest suchy i łagodny (wikipedia.org)

No i właśnie mistral poza tymi paskudnymi komarami stał się naszą zmorą. Piękne nurkowania psuła zimna woda… Nagrzani słońcem marzliśmy pod wodą ponieważ miała ona czasami nawet 16 stopni. Pod koniec wyjazdu jej wartość wzrosła nawet do 22 stopni co potraktowaliśmy już jak rozpustę.

Historia wyspy:

Do 238 p.n.e. Sardynią władali Kartagińczycy. Pozostało tu więcej świadectw ich kultury niż w ojczyźnie – dzisiejszej Tunezji. W mieście Nuoro można oglądać świątynie boga Baala, cmentarze i domy mieszkalne tego starożytnego ludu, który został wyparty z Sardynii przez Rzymian.

Przez długi czas uczeni niewiele wiedzieli o kulturze Nuraghe – pierwotnej cywilizacji sardyńskiej. Liczba, zakres i rozmiar pozostałości architektonicznych z okresu neolitycznego wskazują na dużą populację wyspy. Pewne odkrycia archeologiczne wskazują na wczesne kontakty z Kretą oraz Cyprem. Około 1000 p.n.e. Feniccy żeglarze ustanowili kilka portów handlowych na wybrzeży Sardynii. W 509 p.n.e. wybuchła wojna pomiędzy rodzimą ludnością
a fenickimi osadnikami. Osadnicy wezwali na pomoc Kartaginę (która niegdyś była założona przez Fenicjan) i wyspa stała się podległa Kartaginie. W 238 p.n.e. – po pokonaniu Kartaginy przez Republikę Rzymską w pierwszej wojnie punickiej – Kartagina miała dodatkowe problemy wewnętrzne (Wojna Najemników). Wtedy Rzymianie zajęli Korsykę wraz z Sardynią, praktycznie bez oporu ze strony Kartagińczyków. W następnych latach pod rządami Rzymu, Sardyńczycy dla obrony przed najeźdźcami wybudowali wokół nabrzeżnych miast pas fortyfikacji, zwany „terra barbagia”. Gorsze czasy nastały dla Sardynii w roku 465 n.e., gdy pojawili się Wandalowie, którzy utworzyli królestwo w północnej Afryce podbite przez cesarza bizantyńskiego Justyniana I. Potem nastali Genueńczycy i władcy z Pizy. Po długim okresie walk papież oddał Sardynię władcom Aragonii. Wtedy tez rozpoczął się napływ ludności z Katalonii i represje władz. Po kilku stuleciach Sardynia przeszła w ręce Austrii, która rok później wymieniła ją z Piemontem na Sycylię.

W roku 1720 Sardynia dostała się pod panowanie dynastii sabaudzkiej, późniejszych królów Italii, stając się tym samym częścią Włoch (wikipedia.org)

Bardzo fajnie, że mogłem sobie gdzieś tam poczytać o Sardynii. Podczas niesamowitych siedmiu dni na wyspie z naszej bazy ruszyłem się dwa razy – do sklepu… Po nurkowaniach odpoczywaliśmy; czas leciał szybko i bez żadnej nudy. Książki pogaduchy, morskie kąpiele czy też opalanie. Przygotowywanie jedzenia też wypełniało czas, a tym którzy mieli ochotę na coś miejscowego baza proponowała lunch i kolacje.

O podawanym jedzeniu nikt nie mówił nic innego że pyszne i że było go dużo… W ostatnim dniu pobytu mieliśmy w końcu pojechać do Alghero. Po 20 minutach spaceru byliśmy już mokrzy… Po godzinie czekania na autobus i poszukiwaniu cienia żeby te oczekiwanie nie skończyło się udarem i szpitalem, odpuściliśmy…, lądując na zapchanej pobliskiej plaży. Przeciskając się pomiędzy osmalonymi słońcem ciałami plażowiczów dotarliśmy do baru, gdzie odpowiednio uzupełniliśmy brakującą wodę bezpłciowym, ale bardzo zimnym piwem. Po powrocie do bazy dalsze schładzanie ciał polegało na długim moczeniu się w wodzie… Ponownie miał nas rozgrzać mecz siatkówki na olimpiadzie grany w niedzielny wieczór z reprezentacją Włoch. Gościnni gospodarze przygotowali nam duży telewizor oraz jeszcze większą kolację. My dodaliśmy do tego winko no i zaczęliśmy odliczanie do rozpoczęcia pierwszego seta. I tu nas zamurowało. Na żadnym włoskim kanale nie ma meczu – tylko tam gdzie zgodnie z programem miał on być (RAI 2) pływanie… Pływania to my mieliśmy dość przez cały dzień. Chcieliśmy za pośrednictwem naszej drużyny skopać porządnie włoskie tyłki i co!?! Łaskawie, włoska TVP pokazała mecz od początku drugiego seta. Ale żeby nie było tak pięknie, transmisję w połowie decydującej partii definitywnie zakończyli wracając do pływania i wiadomości… Sms z Polski podający nam wynik wywołał spontaniczne śpiewy naszej dwunastki dzięki czemu Włosi nawet nie pytali o wynik… Jak widać nie tylko nasza publiczna telewizja czasami daje ciała. W sumie to żadne pocieszenie…

Nurkowe podsumowanie wyjazdu nastąpiło już po pierwszych znurkowaniach i trudno mi napisać jak wyglądało. Zachwyt, niedowierzanie, poezja, zaskoczenie. Takich przymiotników spokojnie można byłoby używać dodając mnóstwo kolejnych, podobnych. Północno wschodnia część wyspy, Alghero i zatoka gdzie na klifowym cyplu położona jest baza Capo Galera skrywa naprawdę wspaniałe miejsca nurkowe.

W pierwszym dniu nieco jeszcze zmęczeni zaczęliśmy nurkowanie przy bazie, zaczynając od brzegu. Interesujący check dive pozwolił na obycie się z wodą, sprawdzenie przywiezionego sprzętu i wyważenie się. Zaskoczyła mnie obfitość życia, z czym morze śródziemne od lat miało przecież spory kłopot. Po południu popłynęliśmy już na nura pontonem. Ogromną jednostką zabierającą ok. 20 osób i wyposażoną w dwa – 200 – konne silniki SUZUKI. To zapewniało że w sumie i tak niewielkie odległości pokonywaliśmy błyskawicznie. Najważniejsze było jednak to, że w dniach następnych mogliśmy wyłapywać od razu na 2 nurkowania i spokojnie zmieniać butle na pokładzie. Dwa nurkowania robiliśmy więc sprawnie wracają po godzinie 13 już do bazy.

Popołudniowe nurkowanie w pierwszym dniu wykonaliśmy w miejscu zwanym Cervi, gdzie przywitały nas świetne formacje skalne. Szaro brązowe skały w świetle lamp błyskowych i latarek nagle czerwieniły się – nie ze wstydu lecz pewnie z dumy. W dobrej widoczności zauważaliśmy też mnóstwo życia. W toni wody pływało mnóstwo ryb, a zakamarki skrywały krewetki, langusty, kraby i sporą ilość barwnych ślimaków nagoskrzelnych. Dzięki Mistralowi skutecznie chłodzącemu wodę już od 12 metra głębokości podziwialiśmy w jaskiniach i na ciemnych półkach skalnych czerwony koral. Na tym nurkowaniu czekało nas przeciskanie się wąskim pionowym i nieco na końcu zakręconym przejściem. Momentami w pełnej ciemności brnęliśmy za przewodnikami. W końcu zachwyceni dopłynęliśmy do jaskini z salą, gdzie po wynurzeniu i zabiciu latarkami mroku mogliśmy sobie pogadać. Echo odbijało od ścian jaskini nasze głosy i rozbił się niezły klimat. Ciągnął się on i podkręcał już do końca naszego wyjazdu.

W kolejnych bowiem dniach atrakcyjność nurkowań wzrastała lawinowo hamując i studząc nasze rozpalone i podniecone zmysły dopiero w ostatnim dniu. Piątego dnia nurkowań rano zaliczyliśmy grotę Madonnina, gdzie naprawdę było sympatycznie. Niepowtarzalny widok robiło też okno w skałach wychodzące na pełne morze oraz półka w skale. Przy spojrzeniu ze środka jaskini przypominająca nieco szufladę… Po południu wracając już w stroną Capo Galera mieliśmy zanurkować w jaskini Falco. Po dopłynięciu przez sporą lecz niską jaskinię mieliśmy wypłynąć wąskim korytarzem do góry, zdjąć sprzęt i zwiedzisz pieszo sporą grotę. Jej nazwa jak nietrudno się domyślić pochodzi od człowieka który ją odkrył i pierwszy spenetrował jako pierwszy. Trudność naszego zadania polegała na tym że wpłynięcie do tej jaskini uniemożliwiał lub bardzo komplikował stan morza. Mieliśmy niestety w tym dniu spore falowanie i pływy; nasi przewodnicy podjęli zatem trudną lecz odpowiedzialną decyzję że zabiorą tam tylko mnie i Jacka – dając nie lada zadanie – zrobienia dla wszystkich zdjęć i filmów. Na szczęście pozostali zrozumieli i nie oponowali. Roberto, Jacek i Ja zaliczyliśmy fantastyczną przygodę i nura ze sporymi emocjami. Zdjęcie sprzętu w zupełnej ciemności nie było problemem. Nadmuchaliśmy jackety i zostawiliśmy je w małym ciemnym wejściu zalanym wodą. Kipiel i falowanie zmusiły mnie do refleksji – czy sprzętowi nie zaszkodzi ciągłe podmywanie przez spienione fale i uderzanie o ostre skały jaskini??? Roberto niczym się nie przejął, dał szybko sygnał że wchodzimy. On z latarką, a my z ciężkim sprzętem fotograficznym. On śmigał zwinnie jak sarenka a my się ślizgaliśmy jak pokraki. Widoki i atmosfera jaskini były nieprawdopodobne. Zrobiliśmy mnóstwo zdjęć i filmy, które już wieczorem pod presją wyeliminowanych z tego nura musieliśmy zaprezentować. Kilkuminutowy marsz w głąb jaskini spowodował że umazaliśmy się gliną jak małe dzieci; Jacek sobie po niej nawet na tyłku zjechał, tak było ślisko. Ale było też pięknie. Takie nurkowania pamięta się całe życie. Nie zapomnę też tego, że po powrocie do naszego małego wyjścia nijak nie było widać jednego sprzętu, mojego sprzętu. Coś się musiało stać na tych falach, bo jestem w stu procentach pewien, że jacket był nadmuchany i zabezpieczony jak się tylko dało. Po kilku minutach na szczęście Roberto odnalazł na dnie jaskini cały mój sprzęt. Gdyby nie to – nasz powrót nieco by się przedłużył…

Dla nas – mnie i Jacka nurkowanie było rewelacyjne, dla reszty nie. Pewnie w innych okolicznościach byliby tym miejscem zachwyceni. Sama jaskinia i jej okolica – tam gdzie pływała reszta nie wchodząc tak daleko jak my – była bez zarzutu. Jednak po osiągnięciu nurkowego szczytu ciężko pływać o odrobinę mniej ciekawych miejscach. Trudno po Egipcie na przykład przestawić się na jezioro… Trudno po Tunnelu, jaskini Fantasmi czy Nereo mówić o jakichkolwiek podwodnych atrakcjach.

Drugiego dnia z samego rana ruszyliśmy na miejsce zwane Porticato Znów jaskinie prześwity, korytarze. W kilku miejscach z ciemnej jaskini patrząc w stronę morza widać było dwie dziury wpuszczające światło niczym błękitne oczy dzikiego zwierza. Ponownie przeciskaliśmy się w ciasnych korytarzach co chwilę byliśmy pomiędzy sprawiającymi wrażenie zamykania się ścianami. No a po południu Stalatti i znów na deser wynurzenie w jaskini z salą…, a w środku skamieniałe szczątki jakiegoś renifera!?! Mieliśmy wieczorami naprawdę co wspominać. W następnym dniu Pita Timone i Tunnel to powtórka z rozrywki i z poprzedniego dnia. Inna sceneria, wrażenia i klimat podobne. Nurkowania te można pewnie byłoby poprowadzić na różne scenariusze, więc szybko każde miejsce by się nie znudziło. Szczególnie Tunnel, gdzie w zupełnej ciemnoiści przez kilkanaście minut pokonywaliśmy wewnątrz skały dystans ok. 140 metrów!!!

Kolejny dzień, czyli nurkowania w jaskiniach Nereo i Fantasmi to już zupełny obłęd. Jakbym się cofnął w czasie i wrócił do Meksyku. Rozpadliny Fantasmi dzięki wpływającej z góry wodzie, wytarły się uzyskując jasny kolor. W przepięknej widoczności i braku jakichkolwiek osadów czułem się właśnie jak w słynnych jukatańskich cenotach. Ponad dwadzieścia minut pełnej jaskiniowej eksploracji doprowadziło nas do ekstazy. Po wynurzeniu i na łodzi wszyscy z zachwytu kręciliśmy głowami, jakby niedowierzając w to co przed chwilą widziały nasze oczy. Trzeba być poetą aby potrafić słowami opisać widoki jakie nam się udało zobaczyć. Myślę że będzie to widać na zdjęciach…

Dzisiaj kilka godzin od powrotu z Sardynii zarezerwowałem już łódź na następny rok. Tym razem popływamy na ekskluzywnej łodzi, zaliczymy „nasze jaskinie” i popłyniemy na północ na Korsykę lub na północny zachód w kierunku miasta Olbia. Federica, szefowa bazy pokazała mi łódkę do safari oraz kilka fotek. To zupełnie wystarczyło. Zaklepałem łódź, a wszyscy obecni na Sardynii już przebierają nóżkami bo wiedzą jak przepięknie będzie za rok… Zapisali się w 100% na safari Sardynia 2013.

Wszystkich zainteresowanych znurkowaniami na Sardynii – proszę o kontakt.

Miłosz Dąbrowski
milosz@aquadiver.pl
www.aquadiver.pl