Malediwy

Malediwy dwadzieścia lat temu były samym szczytem w nurkowaniu… Marzeniem, które każdy płetwonurek pragnął zrealizować. Każdy z nas; napalonych na nurkowanie i przeżycie przygody chciał tam pojechać, bo miał to być raj i coś w nurkowaniu najpiękniejszego. Malediwy były tak odległe, że nawet moje myśli o tym marzeniu były daleko…

Całe moje życie to marzenia, snucie planów i próba ich realizowania. Podróże mnie napędzają, dają energię do pracy i zarabiania pieniędzy. Bez nich nie da się niestety poznawać świata. Obecnie Malediwy stały się dla mnie i wielu moich przyjaciół już nie tak odległe. Co prawda wyjazd tam nie kosztuje mało, ale myślę że dla większości z nas nie jest to zupełnie nieosiągalne. Wszystko to kwestia priorytetów – tego na co chcemy przeznaczyć nasze zarobki. Mnie nie interesuje zmiana auta czy też coroczny remont mieszkania. Wolę podróżować…

Zbierając informację na temat nurkowania w tym archipelagu, wiedziałem że optymalne rozwiązanie to safari, no i wyjazd w marcu. W okresie tym jest największa szansa na zobaczenie rekinów wielorybich czy też mant. Jak się pewnie domyślacie nam się to naprawdę udało. Dobrze wybraliśmy też łódź i organizatora. Nie mieliśmy żadnych uwag, nie odciągało nas od wypoczynku, a pracę naszej załogi można ocenić tylko tak – profesjonalizm w każdym calu. Jak zwykle też, ekipa spisała się wyśmienicie, tworząc niezapomniany i niepowtarzalny klimat na „naszej Sharifie”.
Podróż przebiegła bez większych problemów, niektórych tylko nieco męcząc…Może to zmęczenie spowodowało samolotowe winko, a może długa i męcząca zima… Po drodze poznaliśmy dokładnie lotnisko w Dubaju i po jednej przesiadce byliśmy już w Male. Ibrahim Nasir International Airport to nawa głównego portu lotniczego na Malediwach (pochodzi od nazwiska 2 prezydenta Malediwów). Port lotniczy, co jest ciekawostką, znajduje się na wyspie Hulhule w pobliżu stolicy – wyspy Male. Lotnisko już od lat 60-tych XX wieku przyciąga coraz to większe tłumy turystów. Po wylądowaniu, aby dostać się gdziekolwiek musimy złapać taksówkę wodną, lub kolejny samolot – wodolot. To najlepsze i jedyne możliwe środki transportu pomiędzy wyspami i atolami. Sieć dróg jest mała, a lewostronny ruch kołowy umożliwia 88 km dróg, z czego na atolu: Male 60 km, Laamu 14 km i Addu 14 km. Drogi te umożliwiają oczywiście przemieszczanie się tylko w obrębie wysp, nie ma żadnych mostów pozwalających na dalszą podróż. Ilość skuterów i samochodów w Male jest za to przeogromna. Podobno na niecałe 160 tysięcy mieszkańców malutkiej wyspy – stolicy przypada ok. 100 tysięcy pojazdów. Ciężko to sprawdzić, bo każdy zapytany o te dane mówił coś innego… Wyspa Male ma zaledwie ok. jednego kilometra szerokości oraz dwa kilometry długości. Oficjalnie w Male mieszka ok. 65 000 ludzi (dane z Wikipedii są pewnie mocno nieaktualne). Jest ono dosyć czystym miastem z wieloma meczetami, rynkami oraz labiryntem uliczek. Dla turystów przygotowano blisko 70 kurortów oraz tak jak dla nas łodzie safari oferujące najfajniejsze chyba możliwości odpoczynku i nurkowania na Malediwach. Skłania do tego również klimat równikowy – dający pogodę od grudnia do kwietnia – słoneczną i bezdeszczową, a między majem i listopadem dużo ciepła ale też i sporo opadów. Co ciekawe pierwsza wyspa, na której powstał przemysł turystyczny już w 1972 roku to Kurumba. Od wtedy Malediwy to raj stworzony dla turystów z całego świata.

Archipelag Malediwów to prawie 1200 wysp położonych na 26 atolach koralowych podniesionych z oceanu na podmorskim łańcuchu wulkanicznym. Atole rozciągnięte się na długości 820 km (z Północy na Południe) i szerokości 120 km (ze Wschodu na Zachód). Co szósta wyspa jest zamieszkała, reszta to bezludne oazy spokoju. Ogólnie żyje tu w sumie 396 tysięcy ludzi. Każdym z atoli zawiaduje naczelnik nominowany przez prezydenta.
Na Malediwach konstytucja wymaga, aby wszyscy obywatele byli muzułmanami – sunnitami, co prowadzi do oskarżenia o instytucjonalne prześladowania wyznawców innych religii. W państwie tym panuje prohibicja, co oczywiście nie oznacza że alkohol nie jest dostępny. Jest – ale kosztuje naprawdę słono… Na lotnisku czujni pracownicy cła, podatków i policji pilnują aby turystom nic nie udało się przemycić… Nam się jakoś udało, ale odnieśliśmy tylko częściowy sukces. Wprawne oko i szósty zmysł lotniskowych służb doprowadziły do kilku konfiskat, ale kilka butelek zostało niezauważonych.

Malediwy leżą zaledwie dwa metry ponad powierzchnią poziomu morza i są zagrożone całkowitym zalaniem. Stało się tak właśnie 26 grudnia 2004 roku, kiedy to fala tsunami wywołana przez podmorskie trzęsienie ziemi na Oceanie Indyjskim zmyła prawie całe miasto. Dlatego, państwo to od lat zwraca się do największych i najpotężniejszych krajów świata o pomoc w ograniczaniu efektu cieplarnianego. Nie czas jednak teraz na ekologię, co do której przecież też jest mnóstwo kontrowersji. Oficjalna i światowa tendencja do mówienia o ociepleniu klimatu ma mnóstwo przeciwników. Mówią oni o ekobiznesie i podają wiele naukowych argumentów, że nie jest dokładnie tak jak powszechnie się uważa, że większą emisję CO 2 do atmosfery generują swoimi „plackami” krowy niż samochody…W każdym razie na ratunek stolicy Malediwów przyszli japończycy. Kosztem ponad stu milionów dolarów otoczyli oni Male betonową opaską – falochronem, który ma w przyszłości nie dopuścić do ponownego zalania miasta.

Po wyjściu z terminala lotniska od razu uderzył na upał. Słońce piekło niemiłosiernie. Zmęczeni podróżą i zmianą klimatu niecierpliwie czekaliśmy na transfer wodną taksówką do naszej łodzi. Załoga sprzątała Sharifę po poprzednich pasażerach, a my popijaliśmy zimne napoje i na ulicy przebieraliśmy się w krótkie spodenki. Ciężko było zdejmować przepocone i przyklejone do ciała ciuch. Ale jeszcze gorzej było tkwić w długich spodniach i adidasach…
Kiedy w końcu dotarliśmy na łódź odetchnąłem z ulgą. Jednostka budziła zaufanie już na pierwszy rzut oka. Wprawiona załoga przeniosła nasze bagaże i od tej chwili polska ekipa przestała robić rzeczy nieprzyjemne powoli skupiając się na meritum – nurkowaniach i odpoczynku… Po zalogowaniu się w kajutach (dla mnie miejsca zabrakło…, ale i tak miałem spać na pokładzie z własnej i nieprzymuszonej woli) pozostało nam nieco zaczekać na 2 ostatnich pasażerów. Kto to będzie??? Nasza siedemnastka stawiała na Włochów (włoski touroperator łodzi) lub Rosjan, bo ich jest pełno wszędzie. Ku naszemu zdziwieniu ale i zadowoleniu, ostatni pasażerowie okazali się Polakami. Andrzej i Agnieszka sprawili nam tym niezłą niespodziankę… Szybko się zaaklimatyzowali i będąc ludźmi otwartymi stali się integralną częścią naszej grupy.

Chcąc powoli i spokojnie rozpocząć nasze podwodne przygody w dniu przyjazdu odpuściliśmy sobie nurkowanie, ale poprosiliśmy o możliwość popływania z maską na rafie. Kilka minut płynięcia dhoni i już byliśmy w wodzie. Temperatura wody bliska trzydziestu stopniom rozpieszczała. Przejrzystość powalała, a ilość życia cieszyła każdego kto tylko wpadł do wody. No i szybko okazało się że to o czym marzyliśmy może się ziścić. Kilkanaście rekinów rafowych widzianych na płytkich wodach dobrze rokowało naszym nurkowaniom. Ich celem miały być właśnie różna gatunki rekinów.

O samych nurkowaniach na Maledywach od lat co nieco wiedziałem. Z resztą wody tego oceanu były mi dobrze znane. Na Malediwach występują trzy typy nurkowań: wewnątrz atoli, gdzie nurkowanie jest spokojne i bardzo łatwe; na zewnątrz atoli, gdzie staje się to bardziej interesujące ze względu na spotkanie dużych zwierząt tj. mant i rekinów wielorybich. Nurkuje się także w pasażach, w których prąd jest dość silny, jednakże występuje tu najlepsze zróżnicowanie gatunków. Widoczność dochodzić miała nawet do 40, a może i więcej metrów.
Organizacja nurkowań odbywa się tak, że główna łódź cumuje w jednym niezbyt odległym od nurkowiska miejscu, a na nurkowanie płynie się inną jednostką – dhoni. Na tej pomocniczej jednostce trzymany jest cały sprzęt i ładowane są butle. Dzięki temu na naszej jednostce było zawsze cicho i spokojnie. W tym miejscu pragnę wspomnieć naszego szefa Giacommo – który pomimo młodego wieku był świetnym przewodnikiem i dobrze ogarniał całość naszego safari. Posiadł on niezbędną wiedzę o miejscach nurkowych, zawsze odnajdował je bezbłędnie nie posługując się mapami czy GPS-em. Pomimo, że nurkowiska nie były w żaden sposób na zewnątrz oznaczane, brakowało też jakichś charakterystycznych punktów odniesienia Giacommo nie pomylił się ani razu. I on i cała załoga była bardzo ważnym elementem rejsu. Kucharz był bardzo, bardzo dobry (wpływ włoskiej kuchni tylko potęgował łechtanie naszych kupek smakowych), a reszta załogi niewidoczna, ale bardzo potrzebna wtedy gdy potrzebna była.

Upływ czasu, niczym klepsydra – odmierzała nam powieszona na rufie wielka kiść bananów. Tak jak przesypujący się piasek, znikające banany informowały nas o nieuchronnym końcu safari. Zanim on jednak nastąpił wypełnialiśmy nasze dni trzema zanurzeniami, długim ucztowaniem i frapującymi rozmowami o życiu i nurkowaniu. Czas i miejsce sprzyjały także: czytaniu, łowieniu ryb i opalaniu. Beztroska w raju okraszona została taki akcentami jak: ognisko i kolacja na jednej z wysepek, siatkówka plażowa czy dwie wizyty na lokalnych, zamieszkałych wyspach. W środku jednej z nich znaleźliśmy wielkie ścienne malowidło z logo Euro 2012… Dzięki tej imprezie sprzed kilku miesięcy lokalni ludzi wiedzieli co to POLAND J.

Oczywiście z racji długoletniej komercjalizacji, malediwiańczycy są stworzeni do obsługi turystów. Wszystko jest podporządkowane gościom, ale tak naprawdę obecnie ciężko znaleźć miejsce na ziemi, gdzie spotykamy mało zepsute komercją klimaty. Na każdej odwiedzonej wysepce atakował nas „przewodnik”. Za pięcio -minutowy spacer kazał sobie płacić, a wcześniej „polecał” sklep z pamiątkami. To wszystko działa tak samo w każdym turystycznym ośrodku…Nie było więc czym się zbytnio przejmować.

Nasze nurkowania rozpoczynaliśmy ok. 7 rano, jeszcze przed śniadaniem. Chociaż wstać czasami było ciężko, to z czasem przywykliśmy. Po śniadaniu odpoczywaliśmy, schodząc tuż przed południem po raz drugi pod wodę. Potem był lunch i trzecie nurkowanie. Wieczorem, kiedy już nie było tak gorąco na słońcu, łapaliśmy ryby. Zabrane z PL wędki okazały się porządne ale tylko do czasu. Któregoś popołudnia Wojtek zaczepił jakiegoś potwora. Po ponad trzy – godzinnej walce wędka o wytrzymałości ok. 40 kg pękła niczym zapałka i to w trzech miejscach. Kucharz i jak się okazało wędkarski ekspert twierdził, że Wojtek złapał ogromną płaszczkę szarą, która charakteryzuje się ogromną siłą. Ryba okazała się mocniejsza od najnowszej technologii i ludzkich mięśni. Z resztą dzień później chłopaki taką właśnie wyciągnęli…Złapane ryby trafiały na stół, ale płaszczka oczywiście trafiła z powrotem do wody. Łapaliśmy Lucjany, Grupery, Trigger Fish, Barrakudy. Dobrze przygotowane i świeże smakowały wyśmienicie.
Trasa naszego rejsu wiodła dookoła atolu Ari i South Male. Wykonaliśmy 18 nurkowań, w tym nocne, które mogę spokojnie uznać za najlepsze w życiu. Na głębokości max. 10 metrów niemal odbijaliśmy się od wielkich płaszczek szarych i rekinów rafowych (white i black tipów). Było ich tak dużo że szyja bolała od rozglądania się na boki. Do tego wszystkie te zwierzali podpływały na wyciągnięcie ręki. To nie było widzenie rekinów, to było prawdziwe pływanie i obcowanie z nimi. Nawet skupiony na fotografowaniu miałem kilka okazji do dokładnego przyglądnięcia się rekinom – ich oczom i budzącym respekt szczękom. Niektóre osobniki miały nawet 3 metry, duża przejrzystość wody pozwalała dostrzec oddalone światła kolegów, więc klimat nurkowania był wyjątkowy.

Program naszego rejsu oraz nurkowań został zrealizowany w 100%. Zaczęliśmy spokojnie, aby na drugi dzień nurkować już w silnych prądach, efektem czego były bliskie spotkania z mantami, rekinami i czterema rekinami wielorybimi. Pierwszy wielorybi został przez nas wytropiony z powierzchni. Sam nie wiem jak załoga go wypatrzyła, ale udało nam z tym olbrzymem popływać kilka minut … Podziwiany przez nas egzemplarz miał ok. 8 metrów i był przepiękny. Niesamowite było jednak spotkanie trzech kolejnych pod wodą. Podczas naszych nurkowań widzieliśmy podobnej wielkości okaz, jednego mniejszego i jednego o rozmiarach – 3,5 – 4 metry. Wrażenie, kiedy to rekin wielorybi zbliża się do nas jest piorunujące. Najpierw cień i coraz to wyraźniejsze kształty budzą wielkie emocje. Po tym jak przepłynie obok, chce się go gonić. Ciężko jednak za nim nadążyć, płynie niby bez ruchu, ale tak sprawnie że ciężko utrzymać się obok przez dłuższy okres. Nurkami nie jest on za bardzo zainteresowany, szuka za to planktonu, raz po raz otwierając swoją szeroką paszczę. Największa ryba świata oczywiście groźna dla nas nie jest, nawet jej potężne rozmiary nie powodują strachu. Przyjemność obcowania z wielorybim jest jak lot w kosmos.

W ogóle albo Giacommo miał jakiś układ z podwodnymi okazami fauny, albo mieliśmy kupę szczęścia. Na odprawach przez zanurzeniem, wspominał co mamy pod wodą szansę zobaczyć w danym miejscu – i to się zawsze sprawdzało!
Humory dopisywały wszystkim, każdy szczegół naszego programu był dopieszczony. Nauczyliśmy się szybko nowego schematu, więc jak na przykład tylko raz po trzecim nurku zabrakło ciepłego ciasta na stole – od razu była afera!
Pod wodą panował istny raj. Nurkowałem w wielu miejscach świata, ale tutaj poza prądami było po prostu pięknie. Zadowalała nas przejrzystość ukazująca dużą przestrzeń podwodnego świata. Sporo było twardych i miękkich korali. Przypominam sobie ze dwa miejsca nurkowe, gdzie na końcu, na niewielkiej głębokości pływaliśmy nad rozłożystymi koralami stołowymi o naprawdę imponującej wielkości. Dno wyglądało jak przykryte uroczą kołdrą. Nieco płycej oko przyciągało też bogactwo kolorów uwidocznionych przez silnie operujące i ułożone w zenicie słońce. Toń wody najczęściej wypełniały niezliczone ilości niebieskich i fioletowych trigger fish – ów pędzących gdzieś, niczym spieszący się zawsze mieszkańcy wielkiej aglomeracji.

Codziennie widzieliśmy, żółwie, rekiny, tuńczyki, kilka razy manty i orlenie. Mureny, skrzydlice i różnokolorowe anemonki dopełniały naszą podwodną ucztę przyrodniczą. Zauważyłem też kilka nowych gatunków ryb. Jeśli chodzi o świat makro to nasz program nie promował tego typu miejsc. Pomimo tego krewetki mantis, mnóstwo krabów i kilka ciekawych ślimaków nagoskrzelnych zauważyłem. Nie było chyba nurkowania, które potraktować można byłoby jako słabe… Sporo było gorgonii, liliowców w przewadze kolorystycznej – żółtej lub czarnej. Ilość kolorowych korali zadowolić powinna każdego. Duża ilość większych zwierząt dopełniła obraz naszych nurkowań i dało nam poczucie spełnienia.
Malediwy są the best! Koniecznie trzeba będzie tam wrócić.
Miłosz Dąbrowski