Bajkał

Już na samym początku podróży wielkie zaskoczenie. Aerofłot – rosyjskie linie wydawały mi się zawsze nieco koszmarnym przewoźnikiem, i muszę przyznać że trochę bałem się lecieć jakimś Iłem lub Tupolewem. Tymczasem pełne zaskoczenie… nowe Airbusy, miłe podejście personelu, punktualność i wyżywienie na trasie lotu. A jak wiadomo z lataniem jest coraz gorzej…

Zaskakuje mnie też skrupulatne sprawdzanie czy aby na pewno każdy odebrał swój bagaż. Specjalna kontrola na rosyjskich lotniskach ma nie dopuścić do zabrania nie swojego bagażu. Po dwóch lotach o łącznej długości ok. 8 godzin i po 7 godzinach przesunięcia czasu na zegarkach lądujemy w Irkucku; tak wcześnie, że przed zameldowaniem się w Hotelu Europa odwiedzamy centrum nurkowe Bajkal TEK. Na początku zabija nas zmęczenie i przede wszystkim fala chłodu. Nad ranem w Irkucku jest tylko 0 st, choć dzień wcześniej było upalnie. W centrum nurkowym oglądamy zdjęcia z Bajkału
i powoli zaczynamy czuć atmosferę niezapomnianych nurkowań. Rozbudza nas też walka kotów, które zaczęły już widocznie „marcować” pół roku przed terminem… Tuż po zalogowaniu się w hotelu, grubo ubrani lekceważąc hotelową restaurację ruszamy w miasto na pierwsze rosyjskie śniadanie. Po ok. 10 km marszu, z pomocą milicji znajdujemy w końcu na ul. Marksa jadłodajnię, przecudny mix typowego fastfood’u z kuchnią tradycyjną. Kolejny punkt programu to zwiedzanie miasta. Frapująca Buriatka Irina pokazała nam liczne cerkwie, polski kościół, kilka pomników: Piotra III i oczywiście wiecznie żywego Lenina. Co ciekawe plac na którym znajdował się ten pomnik położony był na rogu ul. Marksa i właśnie… Lenina. Przeraźliwy chłód potęgowały jeszcze młode pary, które dość mocno roznegliżowane zgodnie z miejscową tradycja i przesądami fotografowały się przed ceremonia zaślubin nad brzegiem Angary – jedynej rzeki wypływającej z jeziora Bajkał. Irkuck to spore miasto z liczną niską, drewnianą zabudową, bez architektonicznego wyrazu, rozłożone na olbrzymiej przestrzeni. W oczy rzuca się także bardzo duża liczba drewnianych obiektów, które sprawiają wrażanie że za moment się rozlecą. Zmęczona podróżą, przesunięciem czasu i niską temperaturą większa część naszej 10-cio osobowej ekipy zapadła w sen; ja nie mogłem. Trzeba było przecież sprawdzić wiarygodność naszych przewodników opisujących życie nocne w Irkucku. Do centrum wyruszyłem razem z Sylwkiem. Jak się okazało miasto to wieczorami raczej śpi, albo bawi się w domu. W zasadzie jedynym miejscem zapewniającym wieczorne atrakcje jest klub o nazwie Stratosfera. Tego piątkowego wieczora lokal świecił jednak pustkami, co do dłuższego pobytu ani mnie ani Sylwka nie przekonało. Najwięcej działo się w Pizzerii Domino’s, która serwowała głównie piwo i wódkę.

W pierwszym dniu pobytu w Rosji zwracamy uwagę na wysokie ceny (poza tanim chlebem i paliwem), a rozwarstwienie społeczne na biedę i bogactwo widać idealnie po samochodach widocznych na ulicach. Są to głównie łady, moskwicze i inne rosyjskie okazy motoryzacji, ale raczej z poprzedniej epoki. Drugi biegun to auta terenowe lub wypasione limuzyny sprowadzane z Japonii o czym świadczą kierownice zamontowane nie z tej strony co trzeba… Mało aut niemieckich i tych ze średniej półki, najliczniejszej u nas.

Następnego dnia rano wpadamy po uszy w klimat nadbajkalskiej Rosji. Przed nami trasa 130 km którą mamy pokonać koleją; specjalnym turystycznym pociągiem. Podróż ma zająć nam ponad 10 godzin…

Nie wypada nie wspomnieć o pięknym, stylowym i bardzo zadbanym dworcu kolejowym w Irkucku, a w zasadzie każdy dworzec który widzieliśmy tez można byłoby tak określić. Ludzie, ich bagaże, przedmioty, które przewozili i atmosfera na dworcu już zwiastowały wielka przygodę. Na tablicy z rozkładem jazdy pełna egzotyka kierunków: Ułan Bator w Mongolii, Ułan Ude, pełny folklor dla Europejczyka. Bezproblemowo zatem znosimy delikatne opóźnienie przed odejściem pociągu.

Zaraz po zajęciu naszych wcześniej rezerwowanych miejsc otwieramy paśnik i przyrządzamy śniadanie, to samo z resztą robi reszta pasażerów w bezprzedziałowych wagonach. Tempo jazdy jest ślimacze, łazimy wiec po wagonach obserwując sjestę i konsumpcje podróżnych. Kurczaki, sałatki, kiełbasy, i przede wszystkim ryby w każdej postaci podlewane są oczywiście wódeczką… Wagon wchłania więc za chwilę pełen wachlarz zapachów i aromatów emitowanych przez w/w produkty! Pociąg pokonuje tunele, pomyka szerokimi szynami położonymi wzdłuż Bajkału i co kilka km robi przystanki. Kolej Krugobajkalska to stara linia kolejowa, która po raz pierwszy po dwuletniej budowie ruszyła we wrześniu 1904 roku, obecnie uznana za zabytek i poddana szczególnej ochronie.

Podróż i konsumpcja wzbogacana jest przez płynące z TV i głośników informacje i materiały o Bajkale. Wraz z upływem czasu zawieramy coraz więcej znajomości. Spotykamy np Niemców i Holendrów zmierzających do Mongolii. Pierwszy widok Bajkału, pierwsze moczenie rąk i nóg, ogrom jeziora i niska temperatura jego wody daje przedsmak tego, co czeka nas na nurkowaniach… Późnym wieczorem docieramy w końcu do miejscowości Bajkał. Tutaj, tak jak po drodze w Sljudance no i oczywiście w Irkucku rzuca się w oczy piękny dworzec. W Bajkale musimy poczekać na prom, którym mamy się przeprawić do naszego kolejnego miejsca dwudniowego pobytu słynnej nadbajkalskiej Listwianki.

Czas oczekiwania na prom wypełniamy zakupami w malutkim, ale bardzo dobrze zaopatrzonym sklepie. Rozglądając się po Bajkale mam wrażenie jakbym był w starym polskim PGR-rze. Ta syberyjska miejscowość wygląda tak jakby o niej zapomniano, jakby zatrzymał się w niej czas. Wszystko dookoła zniszczone i zaniedbane. W całym tym bałaganie Darek, nasz były komandos wypatrzył motor. Jako posiadacz M72 z 1952 roku, podładowany procentami załapanymi w pociągu postanawia wypożyczyć zdewastowany nieco egzemplarz Dniepra z dołączonym własnej konstrukcji koszem. Po kilku minutach negocjacji i wręczeniu 1000 rublowego banknotu właściciel maszyny zezwala Darkowi na jazdę. Do tego momentu było we wsi spokojnie. Nikt z turystów oczekujących na prom, ani żaden tubylec nie spodziewali się takiego pokazu. Jazda na stojąco, na siedzeniu, boki, zrywy, przejazdy na dwóch kołach z podniesionym koszem wywołują aplauz i oklaski. Ja ze śmiechu nie jestem w stanie robić zdjęć. I tylko właściciel maszyny wyglądał na mniej zadowolonego.

Po tych sportowych emocjach i kilkunastominutowym rejsie docieramy do Listwianki. Marsz do domku w chłodzie trochę nas przeraża, bo myślimy już o tym co będzie w wodzie… Po zalogowaniu się w naszym gospodarstwie stanowiącym dwudniowa bazę w Listwiance ponownie razem z Sylwkiem postanawiamy na własnej skórze sprawdzić możliwości rozrywkowe nadbajkalskiej miejscowości.

Na zewnątrz ok. 0 stopni i przeraźliwy wiatr. Nie przeszkadza nam to w długim marszu po tej rozciągniętej na długości 4 km mieścinie. W okolicy portu docieramy do dyskoteki. Zdradza ją dźwięk wydobywający się z lokalu. I choć rosyjskie disco nie jest naszym ulubionym gatunkiem muzycznym wchodzimy do środka. Tam od razu stajemy się ofiarami szyderczych spojrzeń i uśmieszków (pod koniec wyjazdu dowiadujemy się od Rosjan, że każdy nowy w tej dyskotece od razu dostaje baty…, nam nic się nie stało).Ludzie których większość przyodziana jest w elementy odzieży z 3-paskowym logo są sympatyczni, zaciekawieni nami, zaczynają nawet rozmowy wyraźnie interesując się skąd jesteśmy. W lokalu o podrzędnym wyglądzie lansowana jest wyłącznie rosyjska muzyka rozrywkowa, ale najbardziej zaskakują nas ceny. 120 rubli czyli 12 zł za piwo?! Przecież przy oficjalnych zarobkach mieszkańców – rzędu 7000 rubli cena piwa w knajpie powala. Wódka z resztą wcale tańsza nie jest.

Nie siedząc zbyt długo po 2 piwach i małej wódeczce wracamy. Tym razem nie tylko Sylwek, ale i Marcin postanowił wybrać się ze mną. Reszta chłopaków jak zwykle poszła spać. Cóż, starość nie radość…

Następny dzień w Listwiance spędzamy na zwiedzaniu i spacerowaniu. Temperatura wzrasta w trakcie dnia do 10 stopni, pięknie świeci słońce. W scenerii rozpoczynającej się jesieni z obrazami złocących się liści kontrastujących coraz żywiej z zielenią modrzewi docieramy najpierw do muzeum Bajkalskiego. Tam przy pomocy batyskafu osiągamy głębię bajkalską (1637 metrów) i oglądamy życie, które tam oczywiście istnieje! Ja osobiście chciałbym już nurkować, nie chcę już czekać…

W muzeum oglądamy akwaria oraz foki bajkalskie (przypominające duże kulki z noskiem i wąsami), które wykonują w swoim akwarium śmieszne ewolucje, podziwiamy także fotografie i eksponaty z jeziora zapakowane w słoiki z formaliną. Nie obyło się też bez malej popeliny. Chłopcy widząc sejsmograf czuwający non stop na wypadek licznych w tym rejonie trzęsień ziemi, sami podskakując wysoko do góry wywołują małe ruchy sejsmiczne… Urządzenie jak się okazało było sprawne, a skok naszych asów sprawdził też nasz refleks, bo trzeba było łapać eksponaty spadające z pólek! Formaliny ze słoików już nie próbowaliśmy…

Po dawce wiedzy o Bajkale ruszamy wyciągiem krzesełkowym na punkt widokowy, z którego bardzo wyraźnie widać drugi brzeg jeziora i wyrastające z niego ośnieżone szczyty.

Wieczorem, kontynuując naszą marszrutę odwiedzamy Walerię, naszą łódź na której odcięci od TV, Komórek i Internetu spędzić mamy sześć następnych dni. Metalowa łódź wygląda okazale, dla nas są przygotowane dwuosobowe kajuty z umywalkami, jest sauna, 3 kompresory, dużo miejsca na sprzęt nurkowy na pokładzie, dwa prysznice, wielka mesa. Wszystko zapowiada się wspaniale, niepewna jest tylko pogoda.

Następnego dnia rano zaraz po zaokrętowaniu na łódź ruszamy w kierunku największej bajkalskiej wyspy Olchon, która będziemy podczas naszego safari opływać.

Rejs poprzedza tradycyjne powitanie i błogosławienie Burhana bajkalskiego Boga. Oczywiście jak to w Rosji ceremonia ta odbywa się przy pomocy wódki i …wędzonej ryby. Kropelki wódki należało rozrzucić na cztery strony świata, na pokład i do wód jeziora, resztę wypić, zagryzając rybą (bajkalskim omulem)!.

W końcu schodzimy pod wodę. Nurkujemy koło miejscowości Bolsze Koty w zatoce Warnaczka, następnie w miejscu o nazwie Siennaja. Pierwsze wrażenie to liczne gąbki o ładnej soczystej zielonej barwie przypominające kaktusy wypełniające pustynny krajobraz. Dno Bajkału nie jest jednak pustynią. Przede wszystkim krajobraz podwodny urozmaicają wielkie głazy, kamienie, ściany, pnie wielkich drzew. Wszystko to porastają oczywiście gąbki. Pod wodą pełno makro życia. Uważnie obserwując dno i zaglądając we wszelkie zakamarki (co osobiście bardzo lubię) napotykamy wielkie ilości ślimaków, kiełży (z łac. gammarusy) czy ryb babek.

Kiełże to małe zwierzątka należące do rodziny stawonogów, dorastają do mniej więcej 2 cm długości. Mają charakterystycznie boczno spłaszczone ciało, w którym wyróżnić można głowę, tułów i odwłok. Na tułowiu znajdują się nogi, dzięki którym zwierzę porusza się w wodzie pływając lub pełzając wśród roślin i kamieni. Kiełż jest rozdzielnopłciowy, między Panem Kiełżem a Panią Kiełż widać podobno różnicę… Pokarm kiełża to szczątki roślinne i zwierzęce. Kiełże bajkalskie występują w licznych odmianach i kolorach, są często większe…

Z kolei babki na świecie w rożnych akwenach występują w prawie 250 rodzajach. W Bajkale też zauważyć dało się wiele rodzajów tych sympatycznych rybek których ciało jest wydłużone, głowa duża i szeroka. Zrośnięte płetwy brzuszne tworzą przyssawkę ułatwiającą utrzymywanie się ryby przy dnie, linia boczna nie jest widoczna na tułowiu, natomiast jej rozmieszczenie na głowie jest cechą gatunkową babek. U ryb tych samce opiekują się ikrą, a to poświęcenie kosztuje ich nawet życie. Widzieliśmy sporo samców wykończonych na śmierć rolą męża i ojca. U ludzi też tak bywa…

Przejrzystość wody nie powala. Przez upalne lato w wodzie jest mały zakwit, przejrzystość waha się w przedziale 10-15 metrów. Igor, nasz rosyjski opiekun twierdzi, że najlepsza widoczność jaką widział w Bajkale wyniosła 60 metrów (mierzona profesjonalnie), a we wrześniu wynosi normalnie ok. 25 metrów. Niesamowity klimat i krajobrazy wód Bajkału sprawiły jednak, że ochoczo braliśmy udział w nurkowaniach. Strome podwodne ściany troszeczkę przypominają wszystkim chyba znaną Hańczę. Bajkał jest tak ogromny i inny że tak naprawdę ciężko dopasować jakiekolwiek porównanie.

Nawet temperatura wody – 8 stopni nie studziła naszych zapałów. Nurkowaliśmy 2-3 razy dziennie. Sylwek jedyny osobnik korzystający z mokrego skafandra też nie marudził i wskakiwał do wody. Kolejne nurkowania odbyliśmy następnego dnia (po całonocnym rejsie) już na wyspie Olchon. Ta ogromna wyspa (70 km długości!) dała nam możliwość nurkowania przy jej stromych zboczach i zapewniła sporo adrenaliny. Pionowe ściany obrośnięte gąbkami opadające na kilkaset metrów, tworzyły magiczny obraz. Półmrok panujący na większych głębokościach tylko potęgował wyjątkowość miejsca. Szacunek budziły wielkie zielone gąbki o wysokości ponad 1,5 metra tym bardziej, że gąbka przyrasta średnio 1 cm na rok! Kolejne nurkowiska Igor pokazuje na przylądku Uchan na pozycji Buru Kugun. Ponownie kamienie, głazy, szczeliny, babki, zwinne i szybkie gamma rusy dochodzące w rozmiarach nawet do 5 cm.

Jun Kugun to piękne miejsce ze skałą wystającą z wody niczym maczuga Herkulesa. W tym miejscu po nurkowaniach przybijamy do brzegu aby rozprostować nieco kości. Cumowanie przy brzegu też jest ciekawe i budzi w nas emocje. Manewr polega na rozpędzeniu łodzi i wbiciu się jak najdalej kadłubem w piaszczysto – kamieniste dno…

Nurkowanie nocne odbywamy w Burun Grole, południowym cyplu Olchonu na skalnych blokach. Nic szczególnego nie zauważamy, klimat nurkowania ponownie niepowtarzalny.

Trzeci dzień safari, pozycja Burun Bude. Nurkujemy na podwodnym kanionie stromo opadającym do 90 metrów. Do końca nie dochodzimy, ale i tak jest nieźle. Na 40 metrach bardzo ładna widoczność. Trzecie nurkowanie tego dnia odbywamy już na przylądku Iżymiej.

Czwartego dnia od razu zaczynamy grubo! Zaliczamy nura przy największej bajkalskiej głębi – 1637 metrów. Do dna również i tym razem nie docieramy. Po nurkowaniu mimo niesprzyjającej pogody, silnego wiatru odwiedzamy przylądek Choboj – najdalej wysunięty na północ fragment Olchonu.

Skały przylądka przypominają tors kobiety (szczególnie samotnym i pozbawionym od tygodni niewiast – marynarzom i rybakom). W obrzędzie buriackich rybaków podobno kobieta ta żegna ich i ponownie wita, a oni oddają jej hołd.

Robimy tego dnia niesamowitą wycieczkę. Po dwóch nurkowaniach dobijamy do zdewastowanego portu w miejscowości Chużir. Wraki statków konających w porcie i zdewastowana przystań już dają nam obraz całej wioski… Stolicę Olchonu zamieszkuje ok. 1700, nie ma tu ani grama asfaltu i krajobraz tworzy jedynie drewniana zabudowa. Trochę to wyglądało jak z poprzedniej epoki.

Znowu mogliśmy zrobić zakupy, w telefonach był ponownie zasięg, zauważyłem nawet Internet Cafe, przed wejściem którego pasła się dostojnie …krowa. Dało się też zauważyć sporo turbaz i miejsc noclegowych dla turystów. Samych turystów też można było spotkać. Największą atrakcję Chużiru stanowi skała Szamanka o dwóch wierzchołkach, utworzona z białego kamienia. Archeolodzy znaleźli przy Szamance ślady życia sprzed 4 tysięcy lat. W pobliży skały w roku 1939 Rosjanie założyli osadą robotniczą, aby celowo popełnić świętokradztwo. Według dawnych wierzeń Buriatów na skale mieszkał pan Olchonu i Bajkału – Burhan.

Szamanka jest jedną z pięciu szamańskich kamieni na świecie, a w 2004 roku odbył się tu międzynarodowy zlot szamanów z całego świata. Obecnie mieszkańcy wioski żyją wyłącznie dzięki turystyce, a stan portu zdradza, że rybactwo nie jest najważniejszą gałęzią gospodarczą na Olchonie.

Nowoczesność zmieszana z obrazem wioski niczym z XIX wieku wyglądają nieco dziwnie. Bankomaty, automaty na karty telefoniczne, liczne sklepy usytuowane na szutrowej i strasznie dziurawej drodze to dla mnie pełna egzotyka.

Zaopatrzeni w niezbędne płynne produkty ruszamy dalej. Wpływamy do zatoki Zaglie i nurkujemy w nocy. Płytka zatoka z roślinnością przypominająca nasze najlepsze polskie jeziora bogata jest w znane nam ryby. Pierwszy raz w Bajkale widzimy płotki, szczupaki, okonie, leszcze i pstrągi. Razem z Sylwkiem w ostatniej chwili unikamy wpadnięcia w cienka nylonowa sieć. Już na łodzi po rozmowie z Igorem dowiadujemy się, że w Bajkale można łowić ryby na dowolne sposoby, nawet na kuszę, czy przy użyciu sieci.

Cały czas wracamy już powoli w kierunku Listwianki. Kolejne nurkowania odbywamy w okolicach Bolszych Kotów. Znowu ściany, głazy, konary wielkich drzew, no i oczywiście gąbki wzbogacone kiełżami, ślimakami i babkami. Niby nic nowego, ale klimat każdego nurkowania inny, niepowtarzalny…

W środku dnia odwiedzamy miejsce zwane Pieszczaną Buchtą (Zatoka Piaskową). Główna atrakcja tego miejsca to wydmy, na których rośnie mnóstwo drzew iglastych z odsłoniętymi olbrzymimi korzeniami. Drzewa wyglądają taj jakby spacerowały sobie po piachu… Jest to kolejne typowo turystyczne miejsce. Kilka domków, mały port, wszystko gotowe aby przyjąć turystów a spotykamy ich tu niemało. Kilka grup niemieckich oraz skandynawskich oraz oczywiście Rosjanie. Wycieczka, spacer i sesje fotograficzne okrasiła kąpiel w Bajkale. Słońce grzało pięknie, temperatura osiągnęła ponad 20 stopni, należało więc zamoczyć się w Bajkale. Ja wchodziłem powoli stopniowo mocząc ciało w zimnej wodzie. Sylwek, Darek oraz Grzesiek z Marcinem skoczyli od razu bez żadnego namaczania… Kąpiel była wyśmienita. Sprawiła, że poczuliśmy się jak w ciepłych krajach, spowodowała pełne rozbudzenie, pobudzenie krążenia i rześkość. Po kąpieli pogoda nadal pozwala na letnie leżenie bykiem. Nasza Valeria sunęła wzdłuż pięknych brzegów jeziora a my na jej pokładzie rozebrani do majtek łapaliśmy każdy promień słonka…

Wieczorem cumujemy w okolicach byłej kopalni złota. Niewiele jednak z niej zostało, mimo tego każdy w ruinach próbował znaleźć swoją bryłkę szczęścia. Niestety bezskutecznie. Na dodatek karta pamięci w jednym z moich aparatów blokuje się! Jak się później okazuje tracę sporo zdjęć z tej karty, cóż…

Wieczorem na brzegu rozpalamy ognisko i chłoniemy zapach tajgi upajając się ciszą i pięknym zachodem słońca.

Ostatni dzień nurkowań poprzedza wizyta w macierzystym porcie naszej Valerii – w Listwiance.
Tu robimy zaopatrzenie głównie na wieczór, mamy bowiem zamówioną banię. Ostatnie nurkowania robimy za Listwianką. Chcąc zapamiętać jak najdłużej bajkalskie nurkowania siedzimy pod wodą tak długo jak tylko się da; robiąc setki zdjęć. Wyposażony jestem w aparat kompaktowy bez dodatkowej lampy. Niestety w warunkach bajkalskich ciężko takim sprzętem robić zdjęcia. Najgorsze są drobinki i osady zalegające na dnie i na gąbkach. Musimy poruszać się naprawdę ostrożnie, bo każdy niezgrabny ruch powoduje podniesienie osadów, a wtedy zdjęć robić się już nie da…

Cóż wszystko co dobre szybko się kończy. Finałowa impreza nad Bajkałem zostaje zorganizowana w tradycyjnej bani. Rozgrzani wilgotnym powietrzem (raczej parą) o temperaturze ok 140 stopni moczymy się dla ochłody w jeziorze…

Następnego dnia budzi mnie wcześnie rano Igor. Nieco zaspany przypominam sobie jak w pierwszym dniu w Irkucku podczas wizyty w Bajkalteku zażartowałem, że mamy trochę sprzętu nurkowego do sprzedania. Igor odpowiedział, że ok. Postara się znaleźć kupców. Tego poranka przybył z Irkucka jego znajomy Dima aby obejrzeć ekwipunek. Jak się szybko okazało Rosjanie dużo wcześniej wiedzieli co chcą od nas odkupić… W pierwszej kolejności sprzedałem Igorowi swoje płetwy OMS. Chłopakom też troszkę drobiazgów udało się sprzedać. Cały wyjazd testowałem osobiście najnowszy (z nr seryjnym 149) suchy skafander Hollisa, maskę oraz worek z płytą tej samej firmy, a także najnowszy komputer-zegarek Oceanic’a OC1. Sprzęt sprawdził się znakomicie, a szczególnie zadowolony byłem z ciepłego i komfortowego suchacza. Miałem plany aby już go dla Lora i Rudego (polscy dystrybutorzy Oceanica i Hollisa) nie oddawać…

Dima odziany w skafander patrząc głęboko w lustro, okręcając się raz w lewo raz w prawo od razu powiedział: eto moj skander uże… Jak zobaczył resztę sprzętu Hollisa było to samo. Skafander był dla niego zdecydowanie za duży, ale on ani mnie, ani nikogo już nie słuchał. Błysk w jego oku i zadowolenie zauważyli wszyscy. Dima zaakceptował cenę, a ja też się ucieszyłem bo miałem z głowy problem nadbagażu.

Po śniadaniu w Listwiance i serdecznych pożegnaniach z załogą Valerii udaliśmy się autobusem w stronę Irkucka. Po drodze zwiedziliśmy jeszcze skansen – muzeum położone nad brzegiem Angary. Eksponatami były pozbierane z okolic budowle, sprzęty i artykuły użytku codziennego okolicznych mieszkańców. Wszystko to wyglądało naprawdę imponująco i dawało pełny obraz jak kiedyś na tych terenach żyli ludzie, jak radzili sobie z trudnym klimatem.

Droga do Irkucka zajęła nam niezbyt dużo czasu (tylko 63 km), a w porównaniu do czasu jaki w odwrotną stronę spędziliśmy w pociągu podróż busem nie trwała prawie nic… Ostatnie godziny w Irkucku upłynęły nam na odpoczynku i zakupach pamiątek. Przy tej okazji jeszcze raz warto wspomnieć o panującej na miejscu drożyźnie.

Już teraz wiem, że nad Bajkał wrócę. Po wysłuchaniu Igora i obejrzeniu kilku filmów wiem nawet, w którym miesiącu tam pojechać aby wrażenia były jeszcze większe…

A nowy skafander Hollisa też już zamówiłem…

Miłosz Dąbrowski 2009